Rzeczpospolita/ Plus Minus 02/03-06-12
Bliski krewny Herberta
Afazja i poezja. Głuchota i muzyka. Niemy poeta - głuchy kompozytor. Porównanie sytuacji, nie egzystencjalnej, ile raczej twórczej Beethovena i Tranströmera narzuca się natrętnie. Mowa nie jest wprawdzie zmysłem, ale darem, który można tak jak zmysł utracić. Beethoven pytał Boga, dlaczego pozbawił go właśnie słuchu. Czy Tomas Tranströmer wypytywał Boga o swój wylew, z 1990 roku, który obok częściowego paraliżu prawej połowy ciała( poeta mógł odtąd grywać na fortepianie tylko lewą ręką) przyniósł mu niemotę? Nie wiemy i nikt nam tego nie powie, a wiersza na ten temat poeta nie napisał!
I w ogóle niewiele już napisał po ataku choroby; wspomnienia przerwał i dotąd do nich nie wrócił. Wynika stąd logicznie i chronologicznie, że wylew - jeśli nawet nie postawił kropki w pisaniu Tranströmera, to, z pewnością, je wyhamował - nie może być żadnym kluczem do tej twórczości. Chociaż, czy w „Czarnych widokówkach" z tomu „Dziki rynek" z 1983 roku, nie napisał proroczo:
"Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi:
bierze miarę z człowieka. O tej wizycie
zapomina się, życie trwa. Lecz garnitur
szyje się cichcem"
Tranströmer nigdy nie pisał aforyzmów lecz - jak postać u Moliera niewiedząca, że mówi prozą - tworzył je nieświadomie, budując z nich wiersze, jak ten powyżej.
Prorokiem we własnym kraju nie jest nikt i nigdy. Goran Greider, skrajnie lewicowy krytyk szwedzki, wyznaje: „Osobiście zawsze miałem ambiwalentny stosunek do Tranströmera: podziw dla precyzji poetyckiego warsztatu i jednocześnie pewną niechęć do układności jego wierszy: poezji urzędniczej. Nikt się nie wścieka na poezję Tranströmera, jest ona w gruncie rzeczy niekontrowersyjna, a on sam stal się z czasem wręcz narodowym bardem; każdy (czytający poezję) Szwed uważa, że znajduje u niego koncentrat swojej narodowej duszy (...). W czasie transmitowanej w telewizji uroczystości żałobnej Anny Lind (minister zamordowana przez szaleńca w domu towarowym w Sztokholmie) we wrześniu 2003 r., premier odczytał fragment jednego z wierszy Transtrómera".
Tranströmer w swoim kraju był i jest, w pewnym sensie, odpowiednikiem Zbigniewa Herberta u nas (jeśli chodzi o pozycję i stopień zrozumienia rodaków, bo stopień stylistycznego podobieństwa między nimi wynosi zero). Był wykorzystywany politycznie i patriotycznie, przeciwko czemu nie mógł zaoponować. Greider, lewak z tych, co to się martwili, że rozwalenie muru berlińskiego zniweczy szansę na spełnienie się lewackiej utopii, potrafił jednak tak o Tranströmerze napisać: „Kiedy wszyscy byli radykalni (w lewo) - trzymał się swoich pozycji. Kiedy inni stali się reakcjonistami i gdy liberalizm rynkowy został jedyną obowiązującą ideologią, on pozostał tam, gdzie stał zawsze i objawił się jako twardo nieugięty, by nie powiedzieć cokolwiek radykalny ze swoimi humanistycznymi wartościami". I nie jest to żaden hagiograficzny albo zdawkowo uprzejmy tekst ponoblowski tylko komentarz, wiele lat przed Noblem, z ułożonej przez Greidera antologii poezji politycznej.
Jednak Tranströmer, kiedy już zajmował się polityką, to każdy jego polityczny utwór określano jako mniej odpowiedni wiersz. Tak właśnie brzmi tytuł tekstu Greidera. Tym mniej odpowiednim dla politycznej atmosfery czasu wierszem, którym zajmował się lewicowy krytyk, był trzyzwrotkowy list „Do przyjaciół za granicą". Zagranica to Europa Wschodnia.
Oto list u cenzora. Cenzor zapala lampę. W
świetle moje słowa wyskakują jak małpy na
kratę potrząsają, zamierają,pokazują
zęby!
Co tak zirytowało krytyków w tym wierszu? Chyba przede wszystkim niepewność, gdzie właściwie siedzi ten cenzor za granicą czy w Szwecji. W antywojennym wierszu „Wieczór grudniowy 72" pisze o sobie: „A oto ja niewidzialny człowiek, zatrudniony może / przez jakąś wielką Pamięć by żyć właśnie teraz". Wyobraża sobie zamknięty na cztery spusty biały kościół (element bardzo charakterystyczny dla szwedzkiego krajobrazu), w kościele zaś drewnianego świątka, który „Jest samotny. Wszystko inne jest teraz, teraz, teraz. Prawo ciążenia, które wtłacza nas / w pracę za dnia a w łóżko nocą. Wojna". Kluczowe słowo „wojna" pojawia się w wierszu napisanym w czasie wojny wietnamskiej tylko jeden raz. 30 lat później wyszła w Szwecji antologia wierszy potępiających wojnę USA z Irakiem. Tranströmer dał tam ten właśnie wiersz, co można odbierać jako przejaw politycznego konformizmu: pod rygorem ostracyzmu należało włączyć się w potępianie wojny prowadzonej przez USA. Ale w szwedzkich realiach można ten gest - umieszczenie uniwersalnie antywojennego wiersza w antyamerykańskiej antologii - odbierać również jako wyraz odwagi i niezależności. Jak po Herberta w Polsce, tak i po Tranströmera w Szwecji sięgała nie tylko lewica. Powstała np. teologiczna analiza poezji Tranströmera pt. „Wiersz jako laicka modlitwa". Nie wiem, czy można to nazwać modlitwą, ale poruszający utwór „Łuki romańskie" pięknie pokazuje przeżycie religijne, które otwiera podmiot liryczny nie tyle na Boga, ile na człowieka.
We wnętrzu ogromnego kościoła
romańskiego (...) Otwierało się sklepienie za sklepieniem,
nieobjęte.
Drgało kilka płomyków świec.
Objął mnie anioł bez twarzy
i zaszeptał przez całe ciało:
„Nie wstydź się tego że jesteś człowiekiem,
bądź dumny!
W twoim wnętrzu otwiera się sklepienie
za sklepieniem bez końca.
Nigdy nie będziesz gotowy i tak jest
słusznie.
Po chwili poeta patrzy na towarzyszy swojego przeżycia - wychodzących z kościoła turystów, w jakimś włoskim mieście: a we wnętrzu ich wszystkich otwierało się sklepienie za sklepieniem bez końca. I w tym wierszu widać pokrewieństwo (bo chyba nie wpływy) z Herbertem. Tranströmer - północny barbarzyńca - podobnie jak Herbert w poszukiwaniu duchowości, źródeł kultury wyjeżdża do Włoch. Napisał też kilka wspaniałych wierszy i próz portugalskich, w których zdał sprawozdanie z poszukiwań jeszcze głębszych źródeł kultury, cywilizacji i duchowości. Ale Boga szuka przede wszystkim u siebie, na Północy. Jednak nie w kościele: w lesie - niedotkniętym ręką człowieka, w monumentalnej przestrzeni zbudowanej z morskich fal, dramatycznych chmur i wiatru.
Wydany właśnie przez Wydawnictwo A5 duży tom „Wiersze i proza 1954 - 2004" obejmuje prawie całą twórczość Tomasa Transtrómera, ubiegłorocznego laureata literackiego Nobla. Takie książki u nas są dość niezwykłe. Trudno znaleźć przykład innego obcego poety współczesnego, którego twórczość została przyswojona polszczyźnie w całości.
Jest to niewątpliwie zasługa Leonarda Neugera, profesora Uniwersytetu Sztokholmskiego, który już 20 lat temu rozpoczął tłumaczenie i wydawanie, najpierw w cienkich tomikach, Tranströmera po polsku. Wydany teraz tom składa się mniej więcej w połowie z jego przekładów. Drugą połowę zawdzięczamy Magdalenie Wasilewskiej-Chmurze.
Tranströmer był w Polsce wielokrotnie: na spotkaniach autorskich i festiwalach poetyckich. Wielu polskich czytelników poezji znało więc fragmentarycznie jego twórczość jeszcze przed Noblem. Inni zainteresowali się nią dopiero po nagrodzie. Dopiero jednak ten zbiór wszystkich wierszy szwedzkiego poety pokaże, czym ta twórczość naprawdę jest. Wielką twórczość powinno się zresztą zawsze czytać nie w żadnych wyborach czy pojedynczych książeczkach, lecz w jednym tomie. Wtedy widzimy odzwierciedlenie kolejnych etapów życia: naturalną ewolucję i poezji, i autora.
Debiut poety z 1954 roku, „17 wierszy", został w Szwecji uznany za wydarzenie, może największe po wojnie. Młody autor przemówił dojrzale, zachowując wolny wiersz wprowadził doń na nowo metrykę i z czasem stało się dla większości krytyków i czytelników jasne, że mają do czynienia nie z kolejnym, niechby nawet wyjątkowo utalentowanym i mówiącym własnym głosem autorem, ale z odnowicielem szwedzkiej poezji. Podobnie jak w grubej powieści, tak i w grubym tomie wierszy dobry początek jest znaczący, bardzo ważny. Pierwszy wiersz z debiutanckiego tomiku, bez tytułu, który otwiera też oczywiście omawianą książkę Wydawnictwa A5, zaczyna się tak:
"Przebudzenie jest skokiem spadochronowym ze snu". To przebudzenie to metafora narodzin, początku życia, podróży. Uwolniony od duszącego wirupodróżny opada ku zielonej strefie poranka. Pierwsze tomiki Tranströmera demonstrują podziw poety dla nieobjętego świata, oszołomienie przyrodą, kosmosem. Są opisowe, podmiot liryczny, czyli ja autora trzyma się skromnie, nieśmiało w cieniu. To dzieciństwo i młodość tej poezji „Ja", mowa w pierwszej osobie przebija się do głosu, coraz energiczniej, dopiero później. Szwedzki krytyk Staffan Bergsten zbadał użycie słowa ,ja" w poszczególnych tomikach Tranströmera. Stwierdził, że w debiutanckim tomie ja" użyte jest zaledwie cztery razy. W książce „Dziki rynek" - prawie 30 lat po debiucie - 58 razy. Paradoksalnie: „ja", którego Tranströmer z czasem przestaje się wstydzić, nie jest u niego przejawem egotyzmu, bo całą tę poezję przepaja niezwykłe poczucie wspólnoty:
Każdy człowiek to półotwarte drzwi
prowadzące do jednego pokoju dla
wszystkich.
Zbigniew Bidakowski
Bliski krewny Herberta
Afazja i poezja. Głuchota i muzyka. Niemy poeta - głuchy kompozytor. Porównanie sytuacji, nie egzystencjalnej, ile raczej twórczej Beethovena i Tranströmera narzuca się natrętnie. Mowa nie jest wprawdzie zmysłem, ale darem, który można tak jak zmysł utracić. Beethoven pytał Boga, dlaczego pozbawił go właśnie słuchu. Czy Tomas Tranströmer wypytywał Boga o swój wylew, z 1990 roku, który obok częściowego paraliżu prawej połowy ciała( poeta mógł odtąd grywać na fortepianie tylko lewą ręką) przyniósł mu niemotę? Nie wiemy i nikt nam tego nie powie, a wiersza na ten temat poeta nie napisał!
I w ogóle niewiele już napisał po ataku choroby; wspomnienia przerwał i dotąd do nich nie wrócił. Wynika stąd logicznie i chronologicznie, że wylew - jeśli nawet nie postawił kropki w pisaniu Tranströmera, to, z pewnością, je wyhamował - nie może być żadnym kluczem do tej twórczości. Chociaż, czy w „Czarnych widokówkach" z tomu „Dziki rynek" z 1983 roku, nie napisał proroczo:
"Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi:
bierze miarę z człowieka. O tej wizycie
zapomina się, życie trwa. Lecz garnitur
szyje się cichcem"
Tranströmer nigdy nie pisał aforyzmów lecz - jak postać u Moliera niewiedząca, że mówi prozą - tworzył je nieświadomie, budując z nich wiersze, jak ten powyżej.
Prorokiem we własnym kraju nie jest nikt i nigdy. Goran Greider, skrajnie lewicowy krytyk szwedzki, wyznaje: „Osobiście zawsze miałem ambiwalentny stosunek do Tranströmera: podziw dla precyzji poetyckiego warsztatu i jednocześnie pewną niechęć do układności jego wierszy: poezji urzędniczej. Nikt się nie wścieka na poezję Tranströmera, jest ona w gruncie rzeczy niekontrowersyjna, a on sam stal się z czasem wręcz narodowym bardem; każdy (czytający poezję) Szwed uważa, że znajduje u niego koncentrat swojej narodowej duszy (...). W czasie transmitowanej w telewizji uroczystości żałobnej Anny Lind (minister zamordowana przez szaleńca w domu towarowym w Sztokholmie) we wrześniu 2003 r., premier odczytał fragment jednego z wierszy Transtrómera".
Tranströmer w swoim kraju był i jest, w pewnym sensie, odpowiednikiem Zbigniewa Herberta u nas (jeśli chodzi o pozycję i stopień zrozumienia rodaków, bo stopień stylistycznego podobieństwa między nimi wynosi zero). Był wykorzystywany politycznie i patriotycznie, przeciwko czemu nie mógł zaoponować. Greider, lewak z tych, co to się martwili, że rozwalenie muru berlińskiego zniweczy szansę na spełnienie się lewackiej utopii, potrafił jednak tak o Tranströmerze napisać: „Kiedy wszyscy byli radykalni (w lewo) - trzymał się swoich pozycji. Kiedy inni stali się reakcjonistami i gdy liberalizm rynkowy został jedyną obowiązującą ideologią, on pozostał tam, gdzie stał zawsze i objawił się jako twardo nieugięty, by nie powiedzieć cokolwiek radykalny ze swoimi humanistycznymi wartościami". I nie jest to żaden hagiograficzny albo zdawkowo uprzejmy tekst ponoblowski tylko komentarz, wiele lat przed Noblem, z ułożonej przez Greidera antologii poezji politycznej.
Jednak Tranströmer, kiedy już zajmował się polityką, to każdy jego polityczny utwór określano jako mniej odpowiedni wiersz. Tak właśnie brzmi tytuł tekstu Greidera. Tym mniej odpowiednim dla politycznej atmosfery czasu wierszem, którym zajmował się lewicowy krytyk, był trzyzwrotkowy list „Do przyjaciół za granicą". Zagranica to Europa Wschodnia.
Oto list u cenzora. Cenzor zapala lampę. W
świetle moje słowa wyskakują jak małpy na
kratę potrząsają, zamierają,pokazują
zęby!
Co tak zirytowało krytyków w tym wierszu? Chyba przede wszystkim niepewność, gdzie właściwie siedzi ten cenzor za granicą czy w Szwecji. W antywojennym wierszu „Wieczór grudniowy 72" pisze o sobie: „A oto ja niewidzialny człowiek, zatrudniony może / przez jakąś wielką Pamięć by żyć właśnie teraz". Wyobraża sobie zamknięty na cztery spusty biały kościół (element bardzo charakterystyczny dla szwedzkiego krajobrazu), w kościele zaś drewnianego świątka, który „Jest samotny. Wszystko inne jest teraz, teraz, teraz. Prawo ciążenia, które wtłacza nas / w pracę za dnia a w łóżko nocą. Wojna". Kluczowe słowo „wojna" pojawia się w wierszu napisanym w czasie wojny wietnamskiej tylko jeden raz. 30 lat później wyszła w Szwecji antologia wierszy potępiających wojnę USA z Irakiem. Tranströmer dał tam ten właśnie wiersz, co można odbierać jako przejaw politycznego konformizmu: pod rygorem ostracyzmu należało włączyć się w potępianie wojny prowadzonej przez USA. Ale w szwedzkich realiach można ten gest - umieszczenie uniwersalnie antywojennego wiersza w antyamerykańskiej antologii - odbierać również jako wyraz odwagi i niezależności. Jak po Herberta w Polsce, tak i po Tranströmera w Szwecji sięgała nie tylko lewica. Powstała np. teologiczna analiza poezji Tranströmera pt. „Wiersz jako laicka modlitwa". Nie wiem, czy można to nazwać modlitwą, ale poruszający utwór „Łuki romańskie" pięknie pokazuje przeżycie religijne, które otwiera podmiot liryczny nie tyle na Boga, ile na człowieka.
We wnętrzu ogromnego kościoła
romańskiego (...) Otwierało się sklepienie za sklepieniem,
nieobjęte.
Drgało kilka płomyków świec.
Objął mnie anioł bez twarzy
i zaszeptał przez całe ciało:
„Nie wstydź się tego że jesteś człowiekiem,
bądź dumny!
W twoim wnętrzu otwiera się sklepienie
za sklepieniem bez końca.
Nigdy nie będziesz gotowy i tak jest
słusznie.
Po chwili poeta patrzy na towarzyszy swojego przeżycia - wychodzących z kościoła turystów, w jakimś włoskim mieście: a we wnętrzu ich wszystkich otwierało się sklepienie za sklepieniem bez końca. I w tym wierszu widać pokrewieństwo (bo chyba nie wpływy) z Herbertem. Tranströmer - północny barbarzyńca - podobnie jak Herbert w poszukiwaniu duchowości, źródeł kultury wyjeżdża do Włoch. Napisał też kilka wspaniałych wierszy i próz portugalskich, w których zdał sprawozdanie z poszukiwań jeszcze głębszych źródeł kultury, cywilizacji i duchowości. Ale Boga szuka przede wszystkim u siebie, na Północy. Jednak nie w kościele: w lesie - niedotkniętym ręką człowieka, w monumentalnej przestrzeni zbudowanej z morskich fal, dramatycznych chmur i wiatru.
Wydany właśnie przez Wydawnictwo A5 duży tom „Wiersze i proza 1954 - 2004" obejmuje prawie całą twórczość Tomasa Transtrómera, ubiegłorocznego laureata literackiego Nobla. Takie książki u nas są dość niezwykłe. Trudno znaleźć przykład innego obcego poety współczesnego, którego twórczość została przyswojona polszczyźnie w całości.
Jest to niewątpliwie zasługa Leonarda Neugera, profesora Uniwersytetu Sztokholmskiego, który już 20 lat temu rozpoczął tłumaczenie i wydawanie, najpierw w cienkich tomikach, Tranströmera po polsku. Wydany teraz tom składa się mniej więcej w połowie z jego przekładów. Drugą połowę zawdzięczamy Magdalenie Wasilewskiej-Chmurze.
Tranströmer był w Polsce wielokrotnie: na spotkaniach autorskich i festiwalach poetyckich. Wielu polskich czytelników poezji znało więc fragmentarycznie jego twórczość jeszcze przed Noblem. Inni zainteresowali się nią dopiero po nagrodzie. Dopiero jednak ten zbiór wszystkich wierszy szwedzkiego poety pokaże, czym ta twórczość naprawdę jest. Wielką twórczość powinno się zresztą zawsze czytać nie w żadnych wyborach czy pojedynczych książeczkach, lecz w jednym tomie. Wtedy widzimy odzwierciedlenie kolejnych etapów życia: naturalną ewolucję i poezji, i autora.
Debiut poety z 1954 roku, „17 wierszy", został w Szwecji uznany za wydarzenie, może największe po wojnie. Młody autor przemówił dojrzale, zachowując wolny wiersz wprowadził doń na nowo metrykę i z czasem stało się dla większości krytyków i czytelników jasne, że mają do czynienia nie z kolejnym, niechby nawet wyjątkowo utalentowanym i mówiącym własnym głosem autorem, ale z odnowicielem szwedzkiej poezji. Podobnie jak w grubej powieści, tak i w grubym tomie wierszy dobry początek jest znaczący, bardzo ważny. Pierwszy wiersz z debiutanckiego tomiku, bez tytułu, który otwiera też oczywiście omawianą książkę Wydawnictwa A5, zaczyna się tak:
"Przebudzenie jest skokiem spadochronowym ze snu". To przebudzenie to metafora narodzin, początku życia, podróży. Uwolniony od duszącego wirupodróżny opada ku zielonej strefie poranka. Pierwsze tomiki Tranströmera demonstrują podziw poety dla nieobjętego świata, oszołomienie przyrodą, kosmosem. Są opisowe, podmiot liryczny, czyli ja autora trzyma się skromnie, nieśmiało w cieniu. To dzieciństwo i młodość tej poezji „Ja", mowa w pierwszej osobie przebija się do głosu, coraz energiczniej, dopiero później. Szwedzki krytyk Staffan Bergsten zbadał użycie słowa ,ja" w poszczególnych tomikach Tranströmera. Stwierdził, że w debiutanckim tomie ja" użyte jest zaledwie cztery razy. W książce „Dziki rynek" - prawie 30 lat po debiucie - 58 razy. Paradoksalnie: „ja", którego Tranströmer z czasem przestaje się wstydzić, nie jest u niego przejawem egotyzmu, bo całą tę poezję przepaja niezwykłe poczucie wspólnoty:
Każdy człowiek to półotwarte drzwi
prowadzące do jednego pokoju dla
wszystkich.
Zbigniew Bidakowski
Tygodnik Powszechny 20-05-12 T. /Nr 21
WŚRÓD KSIĄŻEK Podróż Tomas Tranströmer: WIERSZE I PROZA 1954-2004 - zaledwie kilka miesięcy po decyzji Akademii Szwedzkiej o przyznaniu literackiej nagrody Nobla Tomasowi Tranströmerowi otrzymujemy pięćsetstronicowy tom zawierający przekład kanonu dzieł 81-letniego dziś szwedzkiego poety: wszystkie jego książki poetyckie od „17 wierszy" (1954) oraz prozę autobio¬graficzną „Wspomnienia mnie widzą" (1993).
W tej niedokończonej autobiografii - jej pisanie przerwała Transtrómerowi w 1990 roku choroba, wylew, po którym pozostał prawostronny paraliż i niemal całkowita utrata mowy - w części dotyczącej nauki w sztokholmskim gimnazjum znajdziemy zabawną anegdotę. Oto Bo Grandien, przyszły szkolny przyjaciel Tomasa, usłyszał o nim po raz pierwszy przechodząc koło grupy uczniów, niezadowolonych ze sposobu, w jaki oceniono ich wypracowania. Jeden z nich sarknął: „No chyba wszyscy nie mogą pisać TAK SZYBKO jak Tranio" „Dla mnie - pisze melancholijnie Tranströmer - ta opowieść jest w jakimś sensie pocieszająca. Teraz, znany z kulejącej produktywności, wtedy najwyraźniej byłem sławny jako szybkopis, ktoś, kto grzeszy zbyt wielką produktywnością, stachanowiec słów". Stachanowcem (a więc przodownikiem pracy przekraczającym normy produkcyjne) Tranströmera rzeczywiście trudno nazwać. Kolejne książki poetyckie publikował co kilka lat, najczęściej zawierały one zaledwie kilkanaście utworów, choć bywały wśród nich dłuższe poematy. Pierwszy nowy tom po chorobie, „Gondola żałobna", ukazał się w 1996 roku, a najnowszy, „Wielka zagadka" (2004), zawiera głównie formy najkrótsze - haiku.
Oszczędność słowa i powściągliwość w publikowaniu nasuwa skojarzenia z Wisławą Szymborską, poetką skądinąd zupełnie od Tranströmera różną. Tak się zresztą złożyło, że przypadek złączył losy obojga, i to w sposób, który niekoniecznie musiał prowadzić ku przyjaźni. Kandydaturę Transtrómera do Nobla rozważano od początku lat 90., a w 1996 roku był uważany za faworyta. Akademia, jak to bywa, zaskoczyła wszystkich, wybierając Szymborską - i przez kolejnych 14 lat pomijała poetów. Aż do roku ubiegłego, kiedy Tranströmer odebrał wreszcie nagrodę jako pierwszy pisarz szwedzki od czasów podwójnego Nobla dla Eyvinda Johnsona i Harryego Martinsona (1974). Podczas podróży do Sztokholmu w grudniu 1996 roku Szymborska odwiedziła Transtrómera. Mniej więcej wtedy chyba Joanna Helander wykonała piękne zdjęcie, przedstawiające uśmiechniętego jak niemal zawsze poetę i jego żonę Monikę, która od czasu choroby służy mu za pośrednika w kontaktach ze światem. Tamta wizyta była początkiem serdecznej, pełnej wzajemnego uznania relacji między obojgiem poetów. Niemałe zasługi miał w tym także Leonard Neuger, historyk literatury przebywający od lat 80. w Szwecji, który stał się pośrednikiem między obiema literaturami i propagatorem poezji Tranströmera w Polsce. On też jest jednym z dwojga, obok Magdaleny Wasilewskiej- - Chmury, tłumaczy „Wierszy i prozy". Wiersze Transtrómera tłumaczyli także inni, min. Zygmunt Łanowski i Michał Sprusiński, kilka jego utworów spolszczył za pośrednictwem angielskiego Czesław Miłosz i umieścił w „Wypisach z ksiąg użytecznych" - jednak decyzja, by ograniczyć się do dwójki współautorów, była, jak sądzę, słuszna i sprawiła, że ta prezentacja jest jednorodna i spójna, choć oczywiście nie mogę się wypowiadać na temat wierności przekładów. Krążę tutaj cały czas wokół samej książki, ale czynię to z premedytacją. Poezja Transtrómera, oszczędna i kontemplacyjna, uderzająca siłą obrazów i metafor, mocno związana z naturą, z krajobrazem i światłem północy i północnego morza, nie nadaje się po prostu do tego, by ją zbyć kilkunastoma banalnymi zdaniami. Za wiele w niej tajemnic (włącznie z przejmującą zapowiedzią przyszłej choroby...), tropów muzycznych („Schubertiana"!) i malarskich (Turner), niepokojących onirycznych wizji, metafizycznych pytań. Dla czytelnika to będzie długa podróż, pełna postojów i powrotów do miejsc już poznanych. Bardzo do niej zachęcam!
Tomasz Fiałkowski
WŚRÓD KSIĄŻEK Podróż Tomas Tranströmer: WIERSZE I PROZA 1954-2004 - zaledwie kilka miesięcy po decyzji Akademii Szwedzkiej o przyznaniu literackiej nagrody Nobla Tomasowi Tranströmerowi otrzymujemy pięćsetstronicowy tom zawierający przekład kanonu dzieł 81-letniego dziś szwedzkiego poety: wszystkie jego książki poetyckie od „17 wierszy" (1954) oraz prozę autobio¬graficzną „Wspomnienia mnie widzą" (1993).
W tej niedokończonej autobiografii - jej pisanie przerwała Transtrómerowi w 1990 roku choroba, wylew, po którym pozostał prawostronny paraliż i niemal całkowita utrata mowy - w części dotyczącej nauki w sztokholmskim gimnazjum znajdziemy zabawną anegdotę. Oto Bo Grandien, przyszły szkolny przyjaciel Tomasa, usłyszał o nim po raz pierwszy przechodząc koło grupy uczniów, niezadowolonych ze sposobu, w jaki oceniono ich wypracowania. Jeden z nich sarknął: „No chyba wszyscy nie mogą pisać TAK SZYBKO jak Tranio" „Dla mnie - pisze melancholijnie Tranströmer - ta opowieść jest w jakimś sensie pocieszająca. Teraz, znany z kulejącej produktywności, wtedy najwyraźniej byłem sławny jako szybkopis, ktoś, kto grzeszy zbyt wielką produktywnością, stachanowiec słów". Stachanowcem (a więc przodownikiem pracy przekraczającym normy produkcyjne) Tranströmera rzeczywiście trudno nazwać. Kolejne książki poetyckie publikował co kilka lat, najczęściej zawierały one zaledwie kilkanaście utworów, choć bywały wśród nich dłuższe poematy. Pierwszy nowy tom po chorobie, „Gondola żałobna", ukazał się w 1996 roku, a najnowszy, „Wielka zagadka" (2004), zawiera głównie formy najkrótsze - haiku.
Oszczędność słowa i powściągliwość w publikowaniu nasuwa skojarzenia z Wisławą Szymborską, poetką skądinąd zupełnie od Tranströmera różną. Tak się zresztą złożyło, że przypadek złączył losy obojga, i to w sposób, który niekoniecznie musiał prowadzić ku przyjaźni. Kandydaturę Transtrómera do Nobla rozważano od początku lat 90., a w 1996 roku był uważany za faworyta. Akademia, jak to bywa, zaskoczyła wszystkich, wybierając Szymborską - i przez kolejnych 14 lat pomijała poetów. Aż do roku ubiegłego, kiedy Tranströmer odebrał wreszcie nagrodę jako pierwszy pisarz szwedzki od czasów podwójnego Nobla dla Eyvinda Johnsona i Harryego Martinsona (1974). Podczas podróży do Sztokholmu w grudniu 1996 roku Szymborska odwiedziła Transtrómera. Mniej więcej wtedy chyba Joanna Helander wykonała piękne zdjęcie, przedstawiające uśmiechniętego jak niemal zawsze poetę i jego żonę Monikę, która od czasu choroby służy mu za pośrednika w kontaktach ze światem. Tamta wizyta była początkiem serdecznej, pełnej wzajemnego uznania relacji między obojgiem poetów. Niemałe zasługi miał w tym także Leonard Neuger, historyk literatury przebywający od lat 80. w Szwecji, który stał się pośrednikiem między obiema literaturami i propagatorem poezji Tranströmera w Polsce. On też jest jednym z dwojga, obok Magdaleny Wasilewskiej- - Chmury, tłumaczy „Wierszy i prozy". Wiersze Transtrómera tłumaczyli także inni, min. Zygmunt Łanowski i Michał Sprusiński, kilka jego utworów spolszczył za pośrednictwem angielskiego Czesław Miłosz i umieścił w „Wypisach z ksiąg użytecznych" - jednak decyzja, by ograniczyć się do dwójki współautorów, była, jak sądzę, słuszna i sprawiła, że ta prezentacja jest jednorodna i spójna, choć oczywiście nie mogę się wypowiadać na temat wierności przekładów. Krążę tutaj cały czas wokół samej książki, ale czynię to z premedytacją. Poezja Transtrómera, oszczędna i kontemplacyjna, uderzająca siłą obrazów i metafor, mocno związana z naturą, z krajobrazem i światłem północy i północnego morza, nie nadaje się po prostu do tego, by ją zbyć kilkunastoma banalnymi zdaniami. Za wiele w niej tajemnic (włącznie z przejmującą zapowiedzią przyszłej choroby...), tropów muzycznych („Schubertiana"!) i malarskich (Turner), niepokojących onirycznych wizji, metafizycznych pytań. Dla czytelnika to będzie długa podróż, pełna postojów i powrotów do miejsc już poznanych. Bardzo do niej zachęcam!
Tomasz Fiałkowski
Gość Niedzielny 13-05-12 T. /Nr 19
Tomas Tranströmer Wiersze i proza 1954-2004
Tranströmer jest poetą wyciszenia, poszukującym w rozedrganym świecie śladów obecności Boga.
Nim Tomas Tranströmer otrzymał literacką Nagrodę Nobla, był w Polsce autorem niemal nieznanym. Zeszłoroczny laur w niewielkim tylko stopniu poprawił tę sytuację. Nawet osoby najbardziej zainteresowane twórczością szwedzkiego poety kapitulowały wobec braku źródeł. W naszym kraju ukazało się wprawdzie wcześniej kilka jego tomików, jednak ich nakłady były tak niskie, że już dawno się wyczerpały. Trudno było je znaleźć nawet w bibliotekach. Dlatego opublikowanie przez Wydawnictwo a5 obszernego zbioru wierszy i próz noblisty trzeba uznać za ważne wydarzenie literackie.
W stronę ciszy
Książka zbiera utwory z lat 1954-2004, a zatem jej ramy czasowe obejmują dokładnie pół wieku. Dzięki temu możemy śledzić, jak twórczość Tranströmera ewoluowała. Łatwo zauważyć, że szeroką frazę coraz częściej wypierają w niej krótkie zdania, a miejsce rozbudowanych poematów zajmuje jedna z najbardziej skondensowanych form - haiku. Ta przemiana dowodzi, że szwedzki poeta przez cały czas dąży do wyciszenia.
Potwierdzenie tego faktu znajdziemy w treści wierszy. Twórczość Tomasa Tranströmera to ciągłe nasłuchiwanie, poszukiwanie w rozedrganym świecie śladów obecności Boga. Nieustannie powtarzające się w tej poezji obrazy morza i lasu sprzyjają kontemplacji - są obcowaniem z tajemnicą przewyższającą człowieka. Trzeba być bardzo uważnym, żeby wyłapać delikatne sygnały dawane przez naturę: „Zaledwie kilka rodzajów dźwięku: jakby ktoś ostrożnie przenosił gałązki pęsetką/ albo zawias w grubym pniu kwilił słabo" („Na wolne powietrze"). Natura udziela człowiekowi schronienia, ratuje jego świat wewnętrzny przed nachalną, bełkotliwą zewnętrznością, nazywaną przez autora „dzikim rynkiem". „Dość mając wszystkich, co przychodzą ze słowami - słowa, ale nie język -/ jadę na ośnieżoną wyspę" - pisze poeta, niczym pustelnik poszukujący samotności. „Niezapisane kartki szerzą się na wszystkie strony!/ Napotykam ślady sarnich racic na śniegu./ Język ale nie słowa" - czytamy w wierszu „Z marca '79" Językiem jest tu wszystko, co komunikuje, przemawia do nas. W przeciwieństwie do słów, które nie muszą nieść ze sobą żadnej treści.
Pytajniki śpiewają
Schronienia udzielają poecie także sztuka i kościół, często pojawiający się w wierszach. Świątynia koi łagodnością dzwonów („Dźwięk") albo staje się obrazem wielkiej godności człowieka, w którym „otwiera się sklepienie za sklepieniem bez końca" („Łuki romańskie"). Twórczość Tranströmera trudno może nazwać stricte religijną, ale na pewno jest ona metafizyczna, pełna tęsknoty za Stwórcą. I pełna miłości, która sprawia, że „wszystkie znaki zapytania" zaczynają „śpiewać o istnieniu Boga" („C-dur"). Cisza, do której tak wytrwale dążył poeta, ma jednak także inny, bolesny wymiar. Wskutek udaru mózgu w 1990 r. Tomas Tranströmer całkowicie stracił mowę. Po udarze napisał nie-wiele, opracował głównie nie-dokończone wiersze ze starych zeszytów. Ale prawdopodobnie właśnie o swojej chorobie mówi w jednym z utworów: „Jakby się było dzieckiem i jakby niesłychane poniżenie/ nasadzono na głowę jak worek/ przez oczka worka rysuje się słońce/ i słychać jak wiśniowy sad podśpiewuje" („Jakby się było dzieckiem"). Nawet wtedy, gdy ciało odmówiło poecie posłuszeństwa, nie przestał on dostrzegać piękna świata. Jego ustami stała się żona Monica. Wspólnie wypracowali system znaków, dzięki któremu mogą się porozumiewać.
W Polsce Tranströmer również ma swoich „rzeczników". Wśród najważniejszych popularyzatorów jego twórczości w naszym kraju są tłumacze utworów z tej książki - Leonard Neuger i Magdalena Wasilewska-Chmura. Można się co prawda zastanawiać, czy wszystkie tłumaczenia zawarte w tomie okazały się jednakowo udane i czy w kilku przypadkach nie warto było skorzystać np. ze świetnych przekładów Czesława Miłosza. Nie umniejsza to jednak podziwu dla potężnego nakładu pracy, jaki włożyli translatorzy w powstanie tego dzieła.
Szymon Babuchowski
Tomas Tranströmer Wiersze i proza 1954-2004
Tranströmer jest poetą wyciszenia, poszukującym w rozedrganym świecie śladów obecności Boga.
Nim Tomas Tranströmer otrzymał literacką Nagrodę Nobla, był w Polsce autorem niemal nieznanym. Zeszłoroczny laur w niewielkim tylko stopniu poprawił tę sytuację. Nawet osoby najbardziej zainteresowane twórczością szwedzkiego poety kapitulowały wobec braku źródeł. W naszym kraju ukazało się wprawdzie wcześniej kilka jego tomików, jednak ich nakłady były tak niskie, że już dawno się wyczerpały. Trudno było je znaleźć nawet w bibliotekach. Dlatego opublikowanie przez Wydawnictwo a5 obszernego zbioru wierszy i próz noblisty trzeba uznać za ważne wydarzenie literackie.
W stronę ciszy
Książka zbiera utwory z lat 1954-2004, a zatem jej ramy czasowe obejmują dokładnie pół wieku. Dzięki temu możemy śledzić, jak twórczość Tranströmera ewoluowała. Łatwo zauważyć, że szeroką frazę coraz częściej wypierają w niej krótkie zdania, a miejsce rozbudowanych poematów zajmuje jedna z najbardziej skondensowanych form - haiku. Ta przemiana dowodzi, że szwedzki poeta przez cały czas dąży do wyciszenia.
Potwierdzenie tego faktu znajdziemy w treści wierszy. Twórczość Tomasa Tranströmera to ciągłe nasłuchiwanie, poszukiwanie w rozedrganym świecie śladów obecności Boga. Nieustannie powtarzające się w tej poezji obrazy morza i lasu sprzyjają kontemplacji - są obcowaniem z tajemnicą przewyższającą człowieka. Trzeba być bardzo uważnym, żeby wyłapać delikatne sygnały dawane przez naturę: „Zaledwie kilka rodzajów dźwięku: jakby ktoś ostrożnie przenosił gałązki pęsetką/ albo zawias w grubym pniu kwilił słabo" („Na wolne powietrze"). Natura udziela człowiekowi schronienia, ratuje jego świat wewnętrzny przed nachalną, bełkotliwą zewnętrznością, nazywaną przez autora „dzikim rynkiem". „Dość mając wszystkich, co przychodzą ze słowami - słowa, ale nie język -/ jadę na ośnieżoną wyspę" - pisze poeta, niczym pustelnik poszukujący samotności. „Niezapisane kartki szerzą się na wszystkie strony!/ Napotykam ślady sarnich racic na śniegu./ Język ale nie słowa" - czytamy w wierszu „Z marca '79" Językiem jest tu wszystko, co komunikuje, przemawia do nas. W przeciwieństwie do słów, które nie muszą nieść ze sobą żadnej treści.
Pytajniki śpiewają
Schronienia udzielają poecie także sztuka i kościół, często pojawiający się w wierszach. Świątynia koi łagodnością dzwonów („Dźwięk") albo staje się obrazem wielkiej godności człowieka, w którym „otwiera się sklepienie za sklepieniem bez końca" („Łuki romańskie"). Twórczość Tranströmera trudno może nazwać stricte religijną, ale na pewno jest ona metafizyczna, pełna tęsknoty za Stwórcą. I pełna miłości, która sprawia, że „wszystkie znaki zapytania" zaczynają „śpiewać o istnieniu Boga" („C-dur"). Cisza, do której tak wytrwale dążył poeta, ma jednak także inny, bolesny wymiar. Wskutek udaru mózgu w 1990 r. Tomas Tranströmer całkowicie stracił mowę. Po udarze napisał nie-wiele, opracował głównie nie-dokończone wiersze ze starych zeszytów. Ale prawdopodobnie właśnie o swojej chorobie mówi w jednym z utworów: „Jakby się było dzieckiem i jakby niesłychane poniżenie/ nasadzono na głowę jak worek/ przez oczka worka rysuje się słońce/ i słychać jak wiśniowy sad podśpiewuje" („Jakby się było dzieckiem"). Nawet wtedy, gdy ciało odmówiło poecie posłuszeństwa, nie przestał on dostrzegać piękna świata. Jego ustami stała się żona Monica. Wspólnie wypracowali system znaków, dzięki któremu mogą się porozumiewać.
W Polsce Tranströmer również ma swoich „rzeczników". Wśród najważniejszych popularyzatorów jego twórczości w naszym kraju są tłumacze utworów z tej książki - Leonard Neuger i Magdalena Wasilewska-Chmura. Można się co prawda zastanawiać, czy wszystkie tłumaczenia zawarte w tomie okazały się jednakowo udane i czy w kilku przypadkach nie warto było skorzystać np. ze świetnych przekładów Czesława Miłosza. Nie umniejsza to jednak podziwu dla potężnego nakładu pracy, jaki włożyli translatorzy w powstanie tego dzieła.
Szymon Babuchowski
Magazyn Literacki Książki Warszawa 08-12 M. /Nr 8
Tomas Tranströmer "Wiersze i proza 1954-2004"
Nie wystarczy powiedzieć, że „Wiersze i proza 1954-2004" to najobszerniejsza jak dotąd prezentacja twórczości laureata literackiej Nagrody Nobla za rok 2011 w Polsce, trzeba jeszcze dodać, ze ten całkiem opasły tom to po prostu utwory zebrane Tomasa Tranströmera.
Znalazły się w tej książce wiersze z wszystkich, a zatem z trzynastu zbiorów poetyckich szwedzkiego twórcy oraz osiem rozdziałów nieukończonej powieści autobiograficznej zatytułowanej „Wspomnienia mnie widzą". Pracę nad tą prozą przerwała pisarzowi ciężka choroba, mianowicie wylew krwi do mózgu, którego efektem jest częściowy paraliż oraz afazja. Książka ta, wydana jako tom 73. Biblioteki Poetyckiej Wydawnictwa a5 pod redakcją Ryszarda Krynickiego, nie powstałaby, gdyby nie talenty translatorskie Leonarda Neugera oraz Magdaleny Wasilewskiej-Chmury, którzy przełożyli wszystkie zamieszczone w tym tomie utwory wierszem i prozą. Z uwagi na to, że twórczość Tranströmera do najłatwiejszych w odbiorze nie należy, czytelnikowi, który nie zna wydanych w Polsce jeszcze w latach dziewięćdziesiątych książek tego poety, takich jak: „Moja przedmowa do ciszy", „Muzeum motyli", Gondola żałobna" oraz „Późnojesienny horyzont", a więc czytelnikowi, który dopiero teraz rozpoczyna swoją przygodę z twórczością Transtrómera, radzę zapoznać się najpierw z krótkim, zaledwie dwuakapitowym tekstem Adama Zagajewskiego, wydrukowanym na czwartej stronie okładki oraz z równie zwięzłą notą Neugera, opublikowaną na skrzydełkach okładki. Warto też wcześniej zapoznać się ze wspomnianą już prozą autobiograficzną, dzięki czemu czytelnik może zorientować się w jakim środowisku, w jakiej atmosferze i w jakim klimacie ukształtowała się artystyczna wrażliwość i wyobraźnia Transtrómera. Potem można niespiesznie rozsmakowywać się w jego liryce.
Urodzony w roku 1931 Tranströmer to jeden z najwybitniejszych i najoryginalniejszych poetów współczesnych, jego niezwykle osobista twórczość fascynuje i zachwyca, ale też konia z rzędem temu, kto wtrakcie lektury tomu „Wiersze i proza 1954-2004" umiałby ją zamknąć w jednej błyskotliwej formule czytelniczej czy też krytycznoliterackiej. Twórczość Tomasa Tranströmera nie poddaje się żadnym formułom i właśnie w tym tkwi jej siła.
Janusz Drzewucki
Tomas Tranströmer "Wiersze i proza 1954-2004"
Nie wystarczy powiedzieć, że „Wiersze i proza 1954-2004" to najobszerniejsza jak dotąd prezentacja twórczości laureata literackiej Nagrody Nobla za rok 2011 w Polsce, trzeba jeszcze dodać, ze ten całkiem opasły tom to po prostu utwory zebrane Tomasa Tranströmera.
Znalazły się w tej książce wiersze z wszystkich, a zatem z trzynastu zbiorów poetyckich szwedzkiego twórcy oraz osiem rozdziałów nieukończonej powieści autobiograficznej zatytułowanej „Wspomnienia mnie widzą". Pracę nad tą prozą przerwała pisarzowi ciężka choroba, mianowicie wylew krwi do mózgu, którego efektem jest częściowy paraliż oraz afazja. Książka ta, wydana jako tom 73. Biblioteki Poetyckiej Wydawnictwa a5 pod redakcją Ryszarda Krynickiego, nie powstałaby, gdyby nie talenty translatorskie Leonarda Neugera oraz Magdaleny Wasilewskiej-Chmury, którzy przełożyli wszystkie zamieszczone w tym tomie utwory wierszem i prozą. Z uwagi na to, że twórczość Tranströmera do najłatwiejszych w odbiorze nie należy, czytelnikowi, który nie zna wydanych w Polsce jeszcze w latach dziewięćdziesiątych książek tego poety, takich jak: „Moja przedmowa do ciszy", „Muzeum motyli", Gondola żałobna" oraz „Późnojesienny horyzont", a więc czytelnikowi, który dopiero teraz rozpoczyna swoją przygodę z twórczością Transtrómera, radzę zapoznać się najpierw z krótkim, zaledwie dwuakapitowym tekstem Adama Zagajewskiego, wydrukowanym na czwartej stronie okładki oraz z równie zwięzłą notą Neugera, opublikowaną na skrzydełkach okładki. Warto też wcześniej zapoznać się ze wspomnianą już prozą autobiograficzną, dzięki czemu czytelnik może zorientować się w jakim środowisku, w jakiej atmosferze i w jakim klimacie ukształtowała się artystyczna wrażliwość i wyobraźnia Transtrómera. Potem można niespiesznie rozsmakowywać się w jego liryce.
Urodzony w roku 1931 Tranströmer to jeden z najwybitniejszych i najoryginalniejszych poetów współczesnych, jego niezwykle osobista twórczość fascynuje i zachwyca, ale też konia z rzędem temu, kto wtrakcie lektury tomu „Wiersze i proza 1954-2004" umiałby ją zamknąć w jednej błyskotliwej formule czytelniczej czy też krytycznoliterackiej. Twórczość Tomasa Tranströmera nie poddaje się żadnym formułom i właśnie w tym tkwi jej siła.
Janusz Drzewucki