Poezja i eseistyka w najlepszym formacie
  • In English
  • Strona główna
  • Mapa strony
  • Dodaj do ulubionych

Recenzje  Utwory rozproszone ( Rekonesans) 

Podglądanie Herberta/ Gość Niedzielny 13-11-11
„Utwory rozproszone" Zbigniewa Herberta to ważne uzupełnienie jego dzieła, pozwalające lepiej rozumieć kanon.

Lektura rozproszonych tekstów pisarza ma w sobie coś z podglądania. Obcujemy bowiem z utworami, których z jakichś względów autor nie dołączył do książkowych zbiorów swoich dzieł. Czy były zbyt intymne, czy nie dość doskonałe? A może zatrzymała je cenzura? Albo zwyczajnie nie wpasowały się w kontekst opublikowanych zbiorów?
Odpowiedź na te pytania, choć często trudna, może być znacząca dla odczytania całości dorobku artysty. Zwłaszcza gdy, jak w przypadku Zbigniewa Herberta, mamy do czynienia z dość pokaźną liczbą takich tekstów. „Utwory rozproszone (Rekonesans)" to książka licząca prawie 500 stron, podczas gdy wydane trzy lata wcześniej „Wiersze zebrane" miały ich 800. Już nawet sam procentowy udział wierszy pozakanonicznych w całości dzieła nie pozwala zlekceważyć tej części dorobku. A uważna lektura nowej publikacji Wydawnictwa a5 z pewnością wzbogaci naszą wiedzę o twórczości poety.

Kanon bez Tewolucji
„Utwory rozproszone (Rekonesans)" to książka niejednorodna. Składają się na nią zarówno teksty nigdy dotąd nie publikowane, jak i takie, które ukazywały się w prasie czy zbiorach wierszy wydawanych za granicą. Znajdziemy tu także utwory wyjęte z prywatnych listów oraz tomików powielanych własnym sumptem i kolportowanych wśród przyjaciół. Siłą rzeczy będzie więc to także książka nierówna. Ale jej wartość trudno mierzyć sumą wartości artystycznej poszczególnych tekstów. Bo dla każdego miłośnika poezji Zbigniewa Herberta będzie ona przede wszystkim okazją do obserwowania od kuchni rozwoju poety. Do tropienia wpływów, które stopniowo pisarz będzie przekuwał we własną, trudną do podrobienia poetykę. Łatwiej dostrzec konsekwencję artystycznych wyborów Herberta, kiedy widzimy, jakie teksty odrzucał. Można też zauważyć, że niektóre sformułowania czy całe tematy autor „Pana Cogito" przez długi czas rozwijał, zanim nadawał im kształt wierszy wchodzących do kanonu jego twórczości. „Utwory rozproszone" najlepiej więc czytać razem z „Wierszami zebranymi", traktując je jako ważne uzupełnienie, pomagające lepiej rozumieć kanon.
Szymon Babuchowski


Piotr Śliwiński/ Gazeta Wyborcza 20-12-2011

Na oczach czytelnika rodzi się poeta fascynujący z nieznanych do tej pory powodów. Widzi my, ja k dobijał się swojego stylu, a potem chronił go przed zbytnią elokwencjąjak na twarz dość egzaltowanego chłopca nasuwa się twarz dojrzała, zdystansowana, ironiczna, mocna.


Dwóch wybitnych poetów, wielki mistrz i jego następca, a pomiędzy nimi nie walka i rywalizacja, lecz wyjątkowa czułość. Pierwszy dedykował drugiemu jeden z najważniejszych swoich wierszy, drugi wyjątkowo umiejętnie i sensownie pielęgnuje jego pamięć.
W wierszu „Do Ryszarda Krynickiego - list" natrafiamy na słynną kwestię „Niewiele zostanie [...] z poezji tego szalonego wieku". Krynicki stara się, by pozostało coś, co sam nad-zwyczajnie ceni - poezja Herberta. Jego pracowitość jest ogromna, po kilku starannych, wręcz pionierskich opracowaniach wierszy zmarłego przed 13 laty poety właśnie ukazały się „Utwory rozproszone" zaopatrzone zbyt skromnym podtytułem „Rekonesans".
Tymczasem jest to książka monumentalna i ważna. Blisko 500 stron, mnóstwo nieznanych tekstów, a każdy z nich - przyczynek do portretu twórcy „Elegii na odejście". Strona po stronie, na oczach czytelnika, rodzi się Herbert inny, z nieznanych do tej pory powodów fascynujący. Dla miłośnikówjego poezji rzecz bezcenna, dla czytelników zdystansowanych wobec tego dzieła - jeszcze cenniejsza.
Dla tych drugich to być może ścieżka powrotna do poety, odnowienie przymierza, jakie mieliśmy z nim przez całe dekady, do lat 90., kiedy to wielu jego mentalnych uczniów poczuło się obco w obliczu związanych z poetą i tylko częściowo przez niego stymulowanych uczynków i lektur czysto politycznych. W tym samym czasie zmieniał się język poezji polskiej, przestawiała się zwrotnica stylistyczna - z trybu oznajmującego na warunkowy i pytający, z frazy na dykcję, z liczby mnogiej na pojedynczą, z czasu historycznego na egzystencjalny. W efekcie tej zmiany z przekazów Herberta zaczęło uchodzić życie, a próby ich reanimacji jedynie ten proces pogłębiały.

Suchy poemat moralisty

Nie mógł temu procesowi zapobiec Rok Herberta, o wiele skuteczniejsza może okazać się właśnie taka praca, jaką od lat wykonuje Ryszard Krynicki - praca nad tekstami będąca nie tylko ustalaniem okoliczności pierwodruku czy należytej wersji, lecz przede wszystkim wsłuchiwaniem się w wiersz, wjego żywotne siły. I dlatego ważna jako rodzaj niegołosłownej agitacji za tą poezją. Tym bardziej że Herbert był bardzo świadomym i wybrednym kompozytorem swych tomów, w związku z czym nie dopuścił do nich licznych utworów wcześniej już opublikowanych w prasie. Czasami „ułaskawiał je" po długich dziesięcioleciach - bądź to po czasie doceniwszy ich urodę („Wit Stwosz Uśnięcie NMP"), bądź też chcąc sprzeciwić się jakimś nietrafnym interpretacjom („Pacyfik III"). Oba utwory znalazły dla siebie miejsce w zbiorach, jednak dopiero po niemal 40 latach.
Herbert - poeta i czytelnik wybredny, świadomie działający na rzecz takiego obrazu świata i obrazu siebie w świecie, który odsyła do najbliższych mu wartości - nie lubił, kiedy ten obraz ulegał osłabieniu. Z czasem jego ironie, rozterki, ambiwalencje zdawały się więc coraz słabsze, przybierał zaś na sile ton manifestacyjny, mający nadać rzeczywistości kształt pożądany i zbieżny z tradycją prywatnej i obywatelskiej cnoty. Aż „suchy poemat moralisty" zabrzmiał naprawdę oschle.
Nakazaną samemu sobie powściągliwość przerywały wiersze rozproszone, niechciane w książkach, odrzucone jako słabsze, a może tylko jako zapisy słabości, owoce nieuwagi, uśpienia czujności i ambicji, podyktowane przez uczucia osobiste, intymne. Teraz wracają, paradoksalnie, po to by poetę wesprzeć, skomplikować jego wizerunek i przybliżyć współczesnemu odbiorcy, który z autorytetem, jednokierunkową komunikacją, słuchaniem i posłuchem ma ewidentny kłopot.

Pryncypia i rozterki

Herbert wraca więc dwoma różnymi drogami - drogą pryncypiów, bez których coraz trudniej się żyje, a także drogą rozterek, których lepiej nie egzorcyzmować za pomocą dogmatów i uogólnień. Wiersze nieznane lub słabo znane każą przemyśleć go raz jeszcze, innym razem - albo znowu -jako poetę nie tylko wyrozumiałej, lecz i na wskroś ludzkiej solidarności z biedą.
Zrazu najciekawsze są tu wiersze osobiste, opisujące biedę, jaką człowiek miewa z własnymi uczuciami. „Wahałem się, czy powinienem włączać ten cykl osobistych, młodzieńczych wierszy do książki, na ile byłoby to zgodne z wolą samego poety" - pisze Krynicki o zbiorze „Podwójny oddech". Najego decyzji zaważyło to, że wiersze te i tak ujrzały światło dzienne, wydane krótko po śmierci autora bez uwzględnienia woli spadkobierców i - co gorsza - niechlujnie. Świetnie się stało, że zeszycik ten, rękodzieło poety przepisane na maszynie, zamknięte w umownej okładce, wchodzi teraz do książki na pełnych prawach. No i, powtarzam, dzięki temu widzimy go inaczej, a w miejscu rozpoczęcia tego cyklu zaczyna się robić naprawdę ciekawie (...)
Piotr Śliwiński


Odzyskać Herberta / Polityka 14/20-12-11
JUSTYNA SOBOLEWSKA: - W wydanym właśnie tomie „Utworów rozproszonych" Herberta, który pan przygotował, znalazły się wiersze publikowane wcześniej tylko w czasopismach lub antologiach, niektóre odczytał pan z rękopisów. Czy coś pana zaskoczyło w archiwum poety?

RYSZARD KRYNICKI: -Tak, bardzo mnie zastanawia, dlaczego na przykład tak ważne utwory, jak „Z nienapisanej teorii snów", „Generacja", „Zagubiony fragment" czy wreszcie „Epilog burzy" (odnaleziony przez Barbarę Toruńczyk), pozostały w rękopisie. Wiadomo od dawna, że Zbigniew Herbert w przeciwieństwie do wielu poetów nie układał swoich nowych książek poetyckich z tego, co napisał w ostatnim czasie. Zdarzało się i tak (jak w przypadku wiersza „Wit Stwosz: Uśniecie NMP"), że włączał do nowego tomu utwór napisany (i opublikowany) kilkadziesiąt lat wcześniej. Kiedy się o tym pamięta, widać, jak bardzo odmiennym tomem jest pożegnalny „Epilog burzy", zawierający, jak się zdaje, wyłącznie utwory napisane w ostatnich latach życia poety.

Istnieje sporo nieukończonych projektów Herberta, wydany niedawno „Mistrz z Delft" to przecież też zbiór zalążków rozmaitych książek.

Zarówno „Mistrz z Delft", ułożony przez Barbarę Toruńczyk, jak i „Węzeł gordyjski", tom zredagowany przez Pawła Kądzielę. W „Mistrzu z Delft" znajdują się na przykład teksty z planowanej książki „Prywatna historia świata", a w „Węźle gordyjskim" oprócz innych utworów prozą cykl „Charaktery", inspirowany zapewne przez książkę Zofii Nałkowskiej. Równolegle do „Króla mrówek" Zbigniew Herbert pracował także nad zbiorem esejów „Narzeczona Attyli", którego jednak nie dokończył, choć zostało z niego opublikowanych kilka tekstów. W odpowiedzi na „Rok myśliwego" Miłosza zaczął pisać „Rok Jagnięcia". Wiadomo też, że chciał napisać książkę o malarzu Davidzie, ostatecznie pozostał z tego projektu krótki esej. Zamierzał rozprawić się z Freudem (i freudyzmem), pozostały zebrane materiały i rozproszone notatki. I wiele, wiele innych planowanych utworów, po których niekiedy pozostały tylko tytuły. Są też niedokończone książki, chociaż zawierają ukończone teksty, jak „Labirynt nad morzem".

Stara się pan rekonstruować książki Herberta zgodnie z wizją i wolą autora. Czy zostawił wytyczne?
 
Przy „Królu mrówek" mogłem się opierać na licznych projektowanych spisach treści, które okazały się bardzo pomocne w podejmowaniu decyzji, zwłaszcza jeśli chodzi o kolejność utworów. W wydruku komputerowym, podobnie jak w „Epilogu burzy", są one ułożone alfabetycznie, nie wydaje mi się jednak, żeby taka była wola autora, żeby chciał wydać tę książkę jako rodzaj leksykonu czy alfabet Zbigniewa Herberta. Utwierdza mnie w tym przekonaniu znajdujący się w archiwum spis utworów, gdzie wszystkie tytuły ułożone są alfabetycznie - i dopiero ręką Herberta dopisane jest, do której książki są przewidziane. Można zatem przypuszczać, że układ alfabetyczny miał charakter czysto roboczy. Spróbujmy wyobrazić sobie jego ostatnie miesiące: gorączkowa praca nad dwiema książkami - „Epilogiem burzy" i „Królem mrówek" - pisanie nowych wierszy, listów do przyjaciół, listów otwartych, porządkowanie rękopisów, notatników, szkicowników, listów i pamiątek, przerywane częstymi pobytami w szpitalu, tracheotomię, po której stracił mowę i tylko żona mogła się z nim porozumieć. Tu nie było czasu na korekty. Pamiętam moje ostatnie spotkanie z nim, w Wielki Piątek 1998 r., kiedy zawiozłem mu, prosto z drukarni w Białymstoku, pierwsze egzemplarze „89 wierszy". Mówił prawie niedosłyszalnym szeptem, i gdyby nie Katarzyna Herbertowa, niewiele potrafiłbym zrozumieć. Dopiero później, pod koniec kwietnia albo na początku maja, stał się cud: odzyskał mowę. To wtedy, 8 maja, powstało piękne, bardzo osobiste i poruszające nagranie jego 20 wierszy i trzech wierszy ulubionych poetów: Gajcego, Norwida, Słowackiego.

Powiedział pan w jednej z rozmów, że Zbigniew Herbert stworzył Pana Cogito, żeby móc pisać o sobie.
 
Może: żeby móc łatwiej mówić o sobie. A przy tym dokonał tego, co rzadko się udaje poetom: stworzył postać, figurę emblematyczną dla XX w., jak Settembrini, doktor Żywago czy niekiedy filmowe wcielenia Charliego Chaplina. To jest coś więcej niż alter ego. Dzięki postaci Pana Cogito łatwiej mu było mówić o sobie, o najbliższych: ojcu, matce i siostrze - ale też stawiać najtrudniejsze, fundamentalne pytania, jak w wierszach „Rozważania Pana Cogito o odkupieniu" oraz „Pan Cogito szuka rady", w książce nieprzypadkowo sąsiadujących. Początkowo Herbert, tak dyskretny w sprawach osobistych, zastanawiał się nawet, czy do tomu nie włączyć wiersza „Z erotyków Pana Cogito". Ostatecznie w druku ukazał się on tylko raz, w piśmie „Akzente" w niemieckim przekładzie Karla Dedeciusa, raczej za sprawą tłumacza niż autora.

Pan Cogito rzeczywiście bywa postacią autoironiczną i wręcz komiczną, jak w wierszu „Pan Cogito a poeta w pewnym wieku". Trudno jednak to sobie uświadomić, bo tak silnie ta postać zrosła się w powszechnej świadomości z powagą i patosem.

Bo w powszechnej świadomości kojarzy się przede wszystkim z „Przesłaniem Pana Cogito", ponieważ jeśli chodzi o sprawy fundamentalne, jest wyznawcą kodeksu rycerskiego i zgodnie z nim postępuje. Zachowuje jednak dystans do siebie, dzięki czemu mu w wierszu „O dwu nogach Pana Cogito" potrafi jedną porównać do Don Kichota, a drugą do Sancho Pansy - a w „Grze Pana Cogito" powiedzieć, że wolałby być pośrednikiem wolności niż bohaterem. Potrafi być heroiczny, ale też sceptyczny i autoironiczny. Dzięki swojej złożoności i wyrazistości stał się szybko rozpoznawalną i ulubioną postacią dla inteligencji nie tylko w naszej części świata. Warto przypomnieć, że już w roku 1973, czyli przed ukazaniem się tomu, powstało w Stanach Zjednoczonych pismo młodych poetów „Mr. Cogito".

Poezja Herberta za granicą funkcjonuje chyba zupełnie inaczej niż u nas?

Przede wszystkim za granicą czyta się go bezinteresownie, jako jednego z wielkich poetów współczesnych, a nie tylko i jedynie jako poetę polskiego. Natomiast w Polsce jego twórczość redukuje się często do kilku wierszy i sprowadza do polskiego kontekstu, zapominając o tym, że ma ona wymiar o wiele większy, uniwersalny. Czyta się poprzez kompleks polski, spycha do polskiego piekła. Być może to powoduje, że młodszym poetom zdarza się go nie zauważać albo mówić o jego poezji niechętnie. Sam jako młody poeta nie byłem tu zresztą bez winy. W wielu krajach ukazują się zbiorowe wydania jego poezji, co nie jest przecież częste w tym skomercjalizowanym świecie. Na przykład w Holandii wkrótce po śmierci Zbigniewa Herberta wyszło zbiorowe wydanie jego poezji w świetnym przekładzie Gerarda Rascha. Cztery lata temu ukazały się w Stanach Zjednoczonych „The Collected Poems" w przekładzie i pieczołowitym opracowaniu Alissy Valles, która zresztą włączyła do tej edycji klasyczne już tłumaczenia Czesława Miłosza i Petera Dale Scotta. Wydanie to było tak wielkim wydarzeniem i odniosło tak wielki sukces na rynku amerykańskim, że wkrótce potem to samo wydawnictwo opublikowało obszerny zbiór utworów prozą.

Młodym twórcom często podoba się np. erotyk Herberta „Różowe ucho", a poza tym stają w obronie tych kochanków w hotelu z wiersza „Dlaczego klasycy".

Być może dlatego, że „Różowe ucho" jest jednym z nielicznych prywatnych utworów Herberta, bliskim w tonacji jego wierszom młodzieńczym, a przy tym bardzo oryginalnym, na wskroś współczesnym, chociaż nie przekracza granic zwierzenia, co jest powszechne we współczesnej kulturze masowej. Jest przy tym znacznie prostszy niż „Dlaczego klasycy". Im częściej czytam ten ostatni, tym bardziej mi się wydaje, że Herbert wcale nie potępia płaczących kochanków- tylko mówi o konieczności wyboru, czy też podjęcia swojego losu, któremu trzeba próbować sprostać do końca. Myślę tak, bo coraz częściej czytam ten wiersz przez pryzmat jednego z moich najbardziej ulubionych wierszy z „Napisu", „Układała swe włosy", w którym następuje jakby odwrócenie sytuacji: na pierwszym planie jest para kochanków, a to co w „W dlaczego klasycy" jest tematem głównym, tu skondensowane jest do trzech linijek. Wydaje mi się jednak, że młodsi poeci rzadziej przyznają się teraz do Herberta, który, jak wiadomo, w poezji cenił przezroczystość semantyczną - przede wszystkim dlatego, że w nowej poezji dominuje inny stosunek do języka, że jest ona nieustającą grą językową, pragnie stworzyć idiom nowoczesności, jak niegdyś poezja lingwistyczna. Znacznie bliższy jest im więc Miron Białoszewski. Mogę ich tylko zapewnić, że Herbert wysoko cenił Białoszewskiego i że napisał o nim jeden ze swoich ostatnich wierszy. Nie udało mi się go odczytać do końca, dlatego w „Utworach rozproszonych" zamieściłem tylko faksymilia dwóch jego różnych wariantów.

Dziś używa się Herberta jako argumentu skierowanego przeciwko komuś lub czemuś nie tylko w sprawach politycznych, ale i poetyckich. Choćby po to, żeby powiedzieć, że jego poezja jest dobra, bo zrozumiała, w przeciwieństwie do tej współczesnej, niezrozumiałej.

Przede wszystkim jednak w sprawach politycznych. W tym Herbert dzieli los Norwida. Podobnie zresztą jak przy cytowaniu Norwida, kiedy polityk zaczyna cytować „Potęgę smaku", to przekręca nawet tytuł.

Aby odzyskać Herberta, trzeba by zapomnieć, że ta poezja pisana była w pewnych czasach i w Polsce. Czytać tak, jakby nie była o nas.

Czytać tak, jakby była i o nas, i dla nas. Przyjmować jak dar bezinteresownie ofiarowany. Chociaż można go łatwo przeoczyć albo wymazać jednym kliknięciem, i nawet nie wiedzieć, co się traci.
Justyna Sobolewska, Polityka



« powrót
opracowanie Prekursor