Poezja i eseistyka w najlepszym formacie
  • In English
  • Strona główna
  • Mapa strony
  • Dodaj do ulubionych

Fragmenty  Wiersze i proza 1954-2004  

WSPOMNIENIA MNIE WIDZĄ 1993 

„Moje życie”

Kiedy myślę te słowa, widzę przed sobą smugę światła. Przy bliższym wejrzeniu smuga ta przybiera kształt komety z głową i ogonem. Koniec o najsilniejszym świetle, głowa, to dzieciństwo i dorastanie. Jądro, jej najgęstsza część, to bardzo wczesne dzieciństwo, kiedy to decydują się najważniejsze rysy naszego życia. Próbuję sobie przypomnieć, próbuję tam przeniknąć. Ale trudno poruszać się w tych zagęszczonych regionach, to niebezpieczne, to tak, jak bym miał przybliżyć się do śmierci. Dalej, ku tyłowi, kometa rozrzedza się -– to najdalsza część, ogon. Jest coraz rzadsza i rzadsza, ale i szersza. Teraz jestem daleko z tyłu, w ogonie komety; kiedy to piszę, mam 60 lat.

Najwcześniejsze przeżycia są w większości niedostępne. Opowieści z drugiej ręki, wspomnienia wspomnień, rekonstrukcje w oparciu o z nagła wzbudzone nastroje.

Moje najwcześniejszej datowane wspomnienie jest uczuciem. Uczuciem dumy. Właśnie skończyłem trzy lata i powiedziano mi, że ma to bardzo wielkie znaczenie, że jestem już duży. Leżę w łóżku w jasnym pokoju, a następnie złażę na podłogę nad wyraz świadomy, że właśnie staję się dorosły. Mam lalkę, której nadałem najpiękniejsze imię, jakie udało mi się wymyślić: KARIN SPINNA. W moim stosunku do niej nie ma nic matczynego. Jest raczej moim przyjacielem albo zakochaniem.

Mieszkamy na Söder w Sztokholmie pod adresem: Swedenborgsgatan 33 (dzisiaj – Grindsgatan). Tatuś należy jeszcze do rodziny, ale ją wkrótce opuści. Panuje styl dosyć „nowoczesny” – od samego początku mówię do moich rodziców na „ty”. W pobliżu są babcia i dziadek ze strony mamy, mieszkają za rogiem, na Blekingegatan.

Dziadek Carl Helmer Westerberg urodził się w 1860 roku. Był pilotem statków i moim bardzo bliskim, starszym ode mnie o 71 lat przyjacielem. Ciekawe, że ta sama różnica wieku była między nim a jego dziadkiem, który zatem urodził się w 1789 roku: zdobycie Bastylii, bunt na Anjali, Mozart napisał kwintet klarnetowy. Dwa identyczne kroki wstecz, dwa długie kroki, a jednak nie takie długie. Da się dotknąć Historii.

Dziadek, mówił XIX-wiecznym językiem. Wiele zwrotów uchodziłoby dzisiaj za uderzająco przestarzałe. W jego ustach i dla mnie brzmiały zupełnie naturalnie. Był to mężczyzna niskiego wzrostu, z siwymi wąsami i silnym, nieco zakrzywionym nosem – „jak u Turka” – jak sam mawiał. Nie brakowało mu temperamentu i potrafił pienić się ze złości. Taki wybuch nie był nigdy brany całkiem na serio, i niezwłocznie mijał. Niezłomnej agresywności był całkowicie pozbawiony. W gruncie rzeczy był tak zgodliwy, że istniało ryzyko uznania go za człowieka niezdecydowanego. Pragnął ustosunkowywać się dobrze także do osób nieobecnych, które obmawiano w zwykłej rozmowie.
– No przecież ojciec musi chyba się zgodzić, że X jest łajdakiem!
– Przyjmij do wiadomości, że nic o tym nie wiem.

Po rozwodzie mama i ja przeprowadziliśmy się na Folkungagatan 57, był to dom dla niższej klasy średniej. Mieszkało tam, mocno ścieśnione, barwne zbiorowisko ludzkie. Wspomnienia z tego domu układają się mniej więcej jak na filmie z lat 30-, czy 40-tych, z galerią postaci które by tam pasowały jak ulał. Przemiła żona portiera, małomówny silny portier, którego podziwiałem między innymi za to, że zatruł się gazem generatorowym – co przypominało o heroicznej bliskości niebezpiecznych maszyn.

Ruch osób niepowołanych był rzadki. Pojedynczy pijacy mogli przychodzić do siebie na klatce schodowej. Żebracy dzwonili do drzwi mniej więcej raz w tygodniu. Stali mamrocząc w sieni. Mama smarowała im kanapki – dawała kromki chleba zamiast pieniędzy. Mieszkaliśmy na piątym piętrze. Czyli na najwyższym. Było tam czworo drzwi, nie licząc drzwi na strych. Na jednym z nich było napisane nazwisko Örke, fotograf prasowy. Mieszkać koło fotografa prasowego – to nie byle co.
Nasz najbliższy sąsiad, ten, którego słychać było przez ścianę, był kawalerem w zaawansowanym wieku średnim, o żółtawobladej cerze. Był swego rodzaju maklerem i uprawiał swój zawód w domu, telefonicznie. W czasie rozmów telefonicznych wydawał z siebie żywe wybuchy śmiechu przenikające do nas przez ścianę. Innym stale powracającym dźwiękiem było trzaskanie korków. Butelki pilznera nie miały jeszcze wtedy kapsli. Te dionizyjskie dźwięki, wybuchy śmiechu i trzaskanie korków zdawały się nie pasować do bladego jak zmora wujka, którego czasami spotykałem w windzie. Z latami zrobił się podejrzliwy i śmiech wybuchał coraz rzadziej.

Raz przydarzyła się awantura. Byłem mały. Żona nie chciała wpuścić jakiegoś sąsiada, był pijany i wściekły, a ona się zabarykadowała. Usiłował sforsować drzwi wykrzykując groźby. Pamiętam, że krzyczał następujące osobliwe zdanie: – A mnie wisi, że się dostanę na Kungsholmen!
– O co chodzi z tym Kungsholmen? – spytałem mamy.
Wyjaśniła, że na Kungsholmen jest policja. Dzielnica skojarzyła się z czymś okropnym. (Co się wzmogło, kiedy odwiedziłem szpital św. Eryka i zobaczyłem inwalidów wojennych z Finlandii, którzy tam się leczyli zimą 1939-1940.)

Mama wychodziła do pracy wcześnie rano. Nie jeździła, tylko szła. Przez całe swoje dorosłe życie chodziła tam i z powrotem między Söder a Östrermalm – pracowała w szkole powszechnej Hedvig Eleonora i zajmowała się klasą trzecią i czwartą rok w rok. Była nauczycielką z powołania, a dobro dzieci leżało jej na sercu. Mogło by się zdawać, że trudno jej będzie przejść na emeryturę. Ale tak się wcale nie stało, było to dla niej wielką ulgą. Mama pracowała zawodowo, w związku z czym mieliśmy pomoc domową, czyli „panienkę”, jak to się nazywało, choć z powodzeniem mogło się nazywać dziewczyną do dziecka. Nocowała w maleńkiej służbówce połączonej z kuchnią, która nie była wliczana w owe dwa-pokoje-z-kuchnią, jak brzmiała oficjalna nazwa naszego mieszkania.

Kiedy byłem w wieku 5 – 6 lat, pomoc domowa nazywała się Anna-Lisa i pochodziła z Eslöv.
Wydawała mi się bardzo pociągająca: jasne kędzierzawe włosy, zadarty nos, lekki skański dialekt. Była uroczym człowiekiem, i wciąż jeszcze mijając stację Eslöv odczuwam coś szczególnego. Ale nigdy nie wysiadam na tym magicznym miejscu. Miała między innymi wielki talent do rysowania. Była specjalistką od postaci Disney´a. Sam rysowałem wtedy, pod koniec lat 30-tych, prawie bez przerwy. Dziadek przynosił do domu rulony białego papieru pakunkowego tego rodzaju, jaki używany był wtedy we wszystkich sklepach spożywczych, a ja zapełniałem ten papier opowieściami rysunkowymi. Co prawda, pisać nauczyłem się w wieku 5. lat. Ale to szło zbyt wolno. Wyobraźnia domagała się szybszych środków wyrazu. Do tego brakowało mi także cierpliwości, by rysować porządnie. Wypracowałem swego rodzaju stenografię figuratywną z ciałami w gwałtownym ruchu i z zatykającym dech w piersiach dramatyzmem, choć bez szczegółów. Były to rysowane komiksy konsumowane tylko przeze mnie.

Pewnego razu, w połowie lat 30-tych, zgubiłem się w samym środku Sztokholmu. Mama i ja byliśmy na koncercie szkolnym. W tłoku przy wyjściu z filharmonii rozluźnił się mój uchwyt za rękę mamy. Nurt ludzki unosił mnie beznadziejnie coraz dalej i dalej, a ponieważ byłem mały, nie można mnie było odnaleźć. Nad Hötorget zmierzchało. Stałem tam wyzuty z poczucia bezpieczeństwa. Dokoła byli ludzie, lecz zajęci zmierzaniem do własnych celów. Nie było się czego uchwycić. Było to moje pierwsze przeżycie śmierci. Po chwili paniki zacząłem myśleć. Jakaś możliwość pójścia do domu powinna istnieć. Na pewno istnieje. Przyjechaliśmy autobusem. Klęczałem na siedzeniu, jak zwykle, i patrzyłem przez okno. Migała Drottninggatan. Teraz należało wrócić na piechotę tą samą drogą, od przystanku do przystanku. Poszedłem w dobrą stronę. Z tego długiego spaceru pamiętam tylko wczesny odcinek. że doszedłem do Norrbro i zobaczyłem wodę. Ruch był tu duży i nie ośmieliłem się przejść na drugą stronę ulicy. Zwróciłem się do mężczyzny, który stał koło mnie, i powiedziałem: „Duży ruch tutaj”.
Wziął mnie za rękę i przeprowadził.
Fragment tomu "Wiersze i proza 1954-2004"

« powrót
opracowanie Prekursor