Stanisław Barańczak słucha muzyki i słyszy poezję.

O tomie "Stanisław Barańczak słucha arcydzieł" pisze w Gazecie Wyborczej Karol Berger
(...) Miłość muzyki i języka
Muzyka i język pasują do siebie jak ręka i rękawiczka. Ale co tu jest ręką, a co rękawiczką? Na to pytanie nie mamy odpowiedzi. Wiemy tylko, że w tak bliskim związku nie współżyją żadne inne sztuki. Ryszard Wagner twierdził, że muzyka jest kobietą, a poezja mężczyzną (z ich związku, ma się rozumieć, miał się narodzić dramat muzyczny). Może właśnie, idąc tym erotycznym śladem, dowiemy się, skąd bierze się symbioza muzyki i poezji?
Twierdzi Hannah Arendt, że prawdziwa miłość, w przeciwieństwie do romansu, jest czymś nader rzadkim. Rozjaśnić to niezwykłe zjawisko może tylko mit, na przykład ten, jaki opowiada Arystofanes w „Uczcie” Platona. Kochankowie byli niegdyś jednym androginicznym stworzeniem, na poły mężczyzną, na poły kobietą. Rozcięli ich na dwoje zazdrośni bogowie i od tej pory każda połówka, czując, że jej czegoś braknie, tęskni do drugiej.
Tak właśnie widział wzajemną miłość muzyki i języka Rousseau. Niegdyś, w dawnych, dobrych czasach, język i muzyka, mowa i śpiew były jednym i tym samym; muzyka była melodią mowy. Rozdzielił je nasz upadek w cywilizację, który sprawił, że jesteśmy miotani niezliczonymi i ciągle mnożącymi się sztucznymi i niepotrzebnymi pragnieniami, które zaspokoić może jedynie wyrachowany rozum. Od tego czasu język służy rozumowi, a muzyka - sercu. Jeżeli Jan Jakub ma rację, to dodać należałoby, że ich rozwód przyniósł im natychmiastowe korzyści, wzmacniając logiczną skuteczność języka i emocjonalną siłę muzyki. Na dłuższą metę jednak całkowite rozejście grozi im obojgu wyjałowieniem. Osobiście polecałbym w tym wypadku otwarte małżeństwo.
Trzecie oko Bacha
Krakowskie wydawnictwo a5 sprawiło nam w tym roku piękny prezent gwiazdkowy, zbierając w jednym tomie rozproszone dotąd po czasopismach tłumaczenia librett arcydzieł muzycznych dokonane przez Stanisława Barańczaka, a wybrane przez Ryszarda Krynickiego. A ponieważ prezent powinien być ładnie opakowany, tom ozdobiony został rysunkami od dawna z poetą związanego Wojciecha Wołyńskiego, w równej mierze zabawnymi, jak i niepokojącymi (no bo jakże się nie niepokoić, kiedy Bach spogląda na nas dodatkowym okiem albo gdy w bibliotece porządkuje poecie książki miniaturowy Schubert?).
W tomie znaleźć można przede wszystkim dwa arcydzieła sztuki pisania librett, a mianowicie pełne teksty mozartowskiego „Don Giovanniego” i „Wesela Figara” pióra Lorenza Da Pontego. (Było librecistów wielu, ale prawdziwie wybitnych policzyć można na palcach jednej ręki i jeszcze coś zostanie: Wagner, Boito, Hofmannsthal – tu lista się urywa. Da Ponte był ich księciem). Wybrane zostały też pełne teksty „Dydony i Eneasza” Purcella (Nahum Tate) i „Księżycowego Pierrota” Schönberga (Otto Erich Hartleben), oraz fragmenty z „Pasji według św. Mateusza” Bacha (Picander) i jedna pieśń („Lipa”) z „Podróży zimowej” Schuberta (Wilhelm Müller).
Tłumaczyć opery na polski? Koniecznie!
Pedant purysta zapewniać nas będzie, że operowych tekstów tłumaczyć nie należy, bo opery śpiewane mają być w języku, w jakim zostały skomponowane. Nie pozwolimy mu się sterroryzować. Niech wie, że do początków ubiegłego stulecia na całym niemieckim obszarze językowym śpiewano włoskie opery Mozarta najczęściej po niemiecku, nawet w Wiedniu. (Ba, w nowojorskiej Metropolitan Opera pod koniec XIX wieku międzynarodowe gwiazdy potrafiły się prezentować równocześnie każda w innym, wygodnym dla niej języku – ale tej praktyki już nie polecam). Kiedy bohater-narrator świetnej opowieści E.T.A. Hoffmanna z 1813 roku natyka się w niewielkim niemieckim mieście na przedstawienie „Don Giovanniego” w języku włoskim, fakt ten odnotowany jest ze zdziwieniem jako coś niezwykłego.
Tłumaczmy więc operowe teksty na polski bez żenady. Skorzysta na tym widz nieznający obcych języków, to oczywiste. Ale jeszcze większe korzyści wyciągnie widz poliglota. Pod jednym warunkiem: tłumaczem musi być Barańczak.
Muzyka przetłumaczona
Barańczak słucha muzyki i słyszy poezję. My natomiast, czytając jego tłumaczenia, słyszymy, jak na jego głos nakładają się równocześnie i słowa Da Pontego, i muzyka Mozarta. I teraz, choćbyśmy tylko przechodząc pod blokiem, usłyszeli z okna, jak Cherubinek śpiewa: „Nie wiem sam, co mi jest, co ja robię”, pamięć podpowie: „Non so piu cosa son, cosa faccio”, i choćby się wokół waliły mocarstwa, będziemy wiedzieć, że już nigdy nikt nie uchwyci z taką precyzją hormonalnego zawirowania, jakiego ofiarą pada młodzież. Śpiewający kobiecym głosem Cherubinek-Eros jest androginiczny, bo to on właśnie łączy na nowo te rozdzielone połówki, o których opowiadał nam Arystofanes.
Poezja ma być rzekomo tym, co się „gubi w tłumaczeniu” (znowu Frost). To tylko pół prawdy. W tłumaczeniu coś się gubi i zarazem coś odnajduje (to z kolei James Merrill). A zresztą tłumaczeń i tak nie unikniesz. Każdy akt rozumienia czegokolwiek jest tłumaczeniem. Każdy wiersz jest tłumaczeniem niedostępnego nam oryginału. Ale Barańczak tłumaczy na poezję nie tylko libretto, lecz także muzykę.
(...)
Zapraszamy do lektury całego tekstu na www.wyborcza.pl